Hakata w Swarzędzu

 

AUTOR:Witold Garbaczewski



»Około 30 wyfrakowanych „obrońców” niemczyzny zebrało się dzisiaj [3 listopada 1894 r.-WG] o godzinie 11 przed południem w hotelu Myliusa [w Poznaniu-WG], aby uradzić środki „ratowania” „uciśnionych” Niemców od polskiego „prześladowania”«. W taki krótki i nieco ironiczny sposób „Dziennik Poznański” opisał narodziny ruchu, który w ostatnim ćwierćwieczu zaborów przyczynił się do krytycznego wręcz zantagonizowania Niemców i Polaków i wpłynął na wykształcenie się pewnych negatywnych stereotypów, obecnych w powszechnej świadomości do dzisiejszego dnia. Wobec istniejących, poświęconych historii  Ostmarkenverein licznych prac oraz źródeł internetowych, nie ma potrzeby, aby opisywać tutaj tytułem wstępu cele i metody działania tej organizacji. Można jedynie zaznaczyć, że chociaż sami przywódcy Hakaty niejednokrotnie deklarowali, że nie działają przeciwko Polakom, ale jedynie wspomagają zagrożonych Niemców, nie ulega wątpliwości, że drogowskazem dla nich były słowa „ducha opiekuńczego” niemieckich nacjonalistów, Ottona von Bismarck, który wyznał kiedyś: „Bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens  życia. Współczuję sytuacji, w jakiej się znajdują. Jeżeli wszakże chcemy przetrwać, mamy tylko jedno wyjście – wytępić ich”. Zadanie to Związek Kresów Wschodnich realizował z całą stanowczością. 

Źródła dotyczące działalności Hakaty w Swarzędzu nie są zbyt obfite. Początkowy okres istnienia tej organizacji rozświetla nieco pismo burmistrza Eugena Liebetanza z października 1895 r., skierowane na ręce starosty powiatuPosen-Ost dra Baartha, który z kolei zobligowany był przesłać informacje dotyczące rocznej działalności Verein zur Förderung des Deutschtums in den Ostmarken na podległym mu terenie do biura Prezydenta Regencji w Poznaniu. Rzeczony raport utrzymany jest raczej w minorowym tonie, bo też przyszłość Hakaty nie rysowała się w Swarzędzu w różowych barwach. Grupa miejscowa (Ortsgruppe) Związku Popierania Niemczyzny na Wschodzie wykształciła się w Swarzędzu, jak pisze Liebetanz, bezpośrednio po powołaniu Zarządu Głównego w Poznaniu 3 listopada 1894 r. Użyte w piśmie słowo unmittelbar odnosić się chyba musi do najbliższych dni po tej dacie, a zatem przyjąć można, że hakatyści zorganizowali się w Swarzędzu już w pierwszej połowie listopada 1894 r. Był to jednak raczej skutek fali z nagła eksplodującego, podsycanego zręczną propagandą entuzjazmu, który chyba wkrótce – wobec uwarunkowań lokalnych – zaczął gwałtownie wygasać. Dlatego też sytuacja Związku wyglądała tutaj w październiku roku następnego – pomimo konsekwentnej agitacji – zgoła inaczej. Dowiadujemy się mianowicie, że do Ortsgruppe należy obecnie tylko sześć osób –dwóch urzędników (jeden nauczyciel i jeden pracownik poczty) oraz czterech rolników. Grupa zatem najprawdopodobniej pozostawała w uśpieniu (sam Liebetanz pisał, że „ostatnimi czasy [koniec 1895 r. – WG], jak się wydaje, wszelka agitacja zamarła i nie słyszy się już wcale o istnieniu grupy lokalnej”), gdyż według statutu do powołania filii potrzebnych było co najmniej 20 chętnych.Usadowiona w Swarzędzu „wtyczka” Hakaty nie ustawała jednak w wysiłkach, działając według powszechnie przyjętych i sprawdzonych w Związku zasad. Najpierw ów Vertrauensmann osobiście  fatygował się do wybranych, rokujących nadzieje na przynależność, osób i próbował przekonać je do wstąpienia w szeregi Vereinu. Następnie pojawiły się pisma agitacyjne, które jednak również rozsyłane były tylko do wybranych – wszystko to nie przyniosło w Swarzędzu praktycznie żadnego efektu. W miasteczku zamieszkanym w większej części przez Polaków budzenie nacjonalistycznych demonów nie było nikomu na rękę. Hakaty starali się unikać jak ognia głównie niemieccy kupcy i przedsiębiorcy, którzy narażali się, w przypadku wstąpienia w jej szeregi, na poważne straty finansowe (co Niemcy przerobili już na przykładzie innych miasteczek z przewagą Polaków, jak np. Koronowa nad Brdą). Sam burmistrz Liebetanz – zapewniając asekuracyjnie, że jego zdaniem wielu niemieckich mieszczan w głębi serca zgadza się z celami Związku – dawał jednocześnie niedwuznacznie do zrozumienia, że swarzędzcy Niemcy poradzą sobie lepiej bez Hakaty, gdyż forsowanie postawy radykalnie nacjonalistycznej bez wątpienia spowoduje bojkot przez Polaków miejscowych przedsiębiorców i kupców, co nie tylko nie poprawi ich kondycji finansowej, ale przeciwnie – doprowadzi do zubożenia, a chyba nie to, jak dodawał, jest celem Związku. Nie wiadomo z całą pewnością, kto był swarzędzkim mężem zaufania Hakaty w tym początkowym, najtrudniejszym okresie. Unikanie nazwisk, zarówno w relacjach prasowych, jak i dokumentach, było charakterystycznym elementem sposobu działania niemieckich nacjonalistów. Jest jednak wielce prawdopodobne, że funkcję tę pełnił właściciel ziemski Heinrich Gottwald, który wymieniany jest jako jedyny swarzędzanin w niedatowanym druku, powstałym zapewne krótko po ukonstytuowaniu się Związku w Poznaniu.

W tym samym czasie jego podpis spotkać można na pismach miejscowej grupy Związku Rolników (Bund der Landwirte), pełnił więc tam zapewne wówczas funkcję przewodniczącego. Sytuacja taka nie dziwi, gdyż flirt Hakaty z rolniczym Bundemw pierwszych latach jej istnienia był stosunkowo intensywny. Heinrich Gottwald wybrany został przewodniczącym swarzędzkiej Ortsgruppe jeszcze w 1909 r. (i jest to ostatni ślad jego działalności w Związku), a więc Fritz Brand, redaktor gazety „Ostdeutsche Warte”, który jako prężny szef miejscowegoOstmarkenverein pojawia się w 1913 r., musiał przejąć tę funkcję pomiędzy 1910 a 1912 r. Gottwald ustąpił ze stanowiska najpewniej z powodów zdrowotnych, gdyż w chwili wyboru na przewodniczącego Hakaty w 1909 r. miał już 78 lat (zmarł 30 stycznia 1918 r.). Należał do grupy swarzędzan najbardziej zaangażowanych w działalność społeczną. Był jednym ze współzałożycieli swarzędzkiej Kasy Oszczędnościowo-Pożyczkowej (Spar- und Darleihnskasse in Schwersenz e. G. m. b. H.), którą przez 16 lat kierował. Kilkadziesiąt lat udzielał się w stowarzyszeniach kościelnych, będąc m.in. członkiem Gminnej Rady Kościelnej (Gemeinde‑Kirchenrat). Wiele lat przewodził miejscowemu Związkowi Rolniczemu (Landwirtschaftliche Verein), szczycąc się godnością członka honorowego tej organizacji, należał także do Bractwa Kurkowego (Schützengilde).

Jaka była intensywność działań swarzędzkiej Hakaty w pierwszym piętnastoleciu jej istnienia – na ten temat wiele powiedzieć niestety nie można, gdyż odnośne źródła zachowały się jedynie w formie szczątkowej. W ramach walki z polskim bojkotem (akcja „swój do swego” – Jeder zu den seine) grupa poznańskaOstmarkenverein przygotowywała co pewien czas listę niemieckich składów kupieckich w Poznaniu („Deutsche Geschäfte in Posen”), którą następnie przesyłała (początkowo w liczbie 100 egzemplarzy) okolicznym Landratom, m.in. staroście powiatu Posen-Ost. Ten z kolei rozdzielał je dalej, stosownie do zapotrzebowania. Zachowały się akta z końca 1910 r., z których dowiadujemy się, że z owych 100 egzemplarzy 18 przesłane zostało do Urzędu Obwodowego (Distriktsamt) w Swarzędzu, natomiast 23 do swarzędzkiego Magistratu, przy czym nie wiadomo, czy zaspokoiło to lokalne zapotrzebowanie (w razie potrzeby dosyłano z Poznania kolejne partie).

Jednym ze statutowych celów Związku było finansowe wspomaganie przedsiębiorców niemieckich, często zatem do centrali w Poznaniu (początkowo całego związku, od 1898 r., po przeprowadzce do Berlina, już tylko poznańskiejOrtsgruppe) trafiały prośby o udzielenie pożyczki.

Przedstawiciel Związku zwracał się w takich wypadkach do starosty powiatowego o informacje, dotyczące m.in. narodowego nastawienia wnioskodawcy. W aktach zachowało się kilka tego typu spraw, żeby wymienić tu tylko casus Ewalda Hermsa, zamieszkałego w Swarzędzu przedsiębiorcy budowlanego, który w 1902 r. ściągnięty został z Cöpenick (Kopnik pod Berlinem) i już na miejscu ożenił się z córką miejscowego stolarza. Burmistrz Hoppmann w piśmie do starosty nie wystawił mu pozytywnej laurki informując, że „na temat [jego] postawy patriotycznej w ostatnim czasie jest raczej niewiele pocieszającego do powiedzenia, Herms przy różnych sposobnościach okazał się politycznie nie do końca pewnym, jest raczej chwiejny i łatwo poddaje się zewnętrznym okolicznościom”. Można założyć, że Ewald Herms pożyczki nie dostał. Zdarzały się również oczywiście opinie pozytywne. Do zadań Hakaty należało także wspomaganie żywiołu niemieckiego na ziemiach, gdzie był on – jak twierdzono – szczególnie zagrożony. W tym celu założono w poznańskiej (i przeniesiono potem  do berlińskiej) centrali Gewerbe-Auskunftstelle (punkt informacyjny dla rzemiosła), który pośredniczyć miał w ściąganiu na tereny wschodnie niemieckich rzemieślników. Inicjatywa należała tutaj jednak do lokalnych zarządów, które mogły zgłaszać zapotrzebowanie na odpowiednich fachowców. Tu z kolei dużo zależało od tego, jaki stosunek mieli włodarze poszczególnych miejscowości do owej skrajnie nacjonalistycznej organizacji. Zachowane dokumenty dotyczące Swarzędza nie pozostawiają wątpliwości, że ostatni niemieccy burmistrzowie miasta (z E duardem Hoppmannem i Adolfem Sperlingiem na czele) patrzyli na nią bardzo przychylnym okiem i niejednokrotnie zgłaszali zapotrzebowanie na fachowców bezpośrednio w biurze zatrudnienia Hakaty w Berlinie. Ale to nie wszystko.

Aby zapewnić usługi rzemieślnicze dla niemieckiej części ludności Swarzędza, w ramach realizacji hasła „swój do swego”, ojcowie miasta podjęli decyzję o rozpoczęciu akcji zamieszczania ogłoszeń werbunkowych w czołowych gazetach, zarówno w regionie, jak i w dalszej okolicy. Zachowane dokumenty pozwalają ocenić jej skutek odnośnie do lat 1906-1907. W ostatnim kwartale 1906 r. zamieszczono ogłoszenia w następujących periodykach: wydawany w Grudziądzu „Der Gesselige” (trzykrotnie), „Breslauer General-Anzeiger” (czterokrotnie), „Posener Neueste Nachrichten” (dwukrotnie), „Ostdeutsche Rundschau” (dwukrotnie), „Bromberger Tageblatt” i „Posener Tageblatt” (tylko raz). Ponadto skorzystano z usług poznańskiego biura ogłoszeniowego (Annoncenbüreau) Hermana Langego. Cała ta akcja zamknęła się kwotą 143 marek i 97 fenigów, o której częściowy zwrot burmistrz Hoppmann wystąpił do Prezydenta Regencji – ze skutkiem negatywnym. Ponadto wysłano ogłoszenia do periodyków branżowych, jak berliński „Sattler-Zeitung” czy „Der Manufacturist” z Hanoweru. Próbowano ściągnąć do Swarzędza różne profesje. W Grudziądzu szukano np.: kowala z umiejętnością podkuwania koni, siodlarza, tapicera, blacharza i dekarza, krawca, zegarmistrza oraz kilku stolarzy, a we Wrocławiu: siodlarza i wytwórcę wozów, krawca i brukarza. „Rzemieślnicy znajdą tutaj [czyli w Swarzędzu-WG] liczne zlecenia oraz dobry zarobek” – zapewniał burmistrz Hoppmann, który jednocześnie udzielał bliższych informacji. W wyniku tych działań pojawiły się wkrótce pierwsze zgłoszenia. Dnia 14 lutego 1907 r. Eduard Hoppmann wystosował do sekretarza powiatowego w Poznaniu pismo, w którym donosił, że w mieście, w wyniku szeroko zakrojonej akcji werbunkowej, pojawili się następujący rzemieślnicy: zdun Pfeiffer (wraz z rodziną, czyli razem 3 osoby), ślusarz Mattulke (6 osób), ogrodnik Wolff (5 osób), mistrz kowalski Klingbeil (6 osób), mistrz blacharski Goebler (4 osoby) oraz brukarz Licks (rodzina miała dołączyć wkrótce). Nowo osiedleni rzemieślnicy spodziewali się, że trud przeprowadzki zrekompensowany im zostanie częstszymi zleceniami. Jakokaisertreue Untertanen (wierni cesarzowi poddani) słali więc pisma (najczęściej do starosty powiatowego) z prośbami o łaskawe uwzględnianie w planach prac. Wobec braku źródeł trudno powiedzieć, jaki był skutek tych pism. Na akcję swarzędzkiego Magistratu z niepokojem patrzyli Polacy, którzy wyławiali ogłoszenia werbunkowe z gazet zamiejscowych i alarmowali o nich na łamach polskiej prasy lokalnej. W „Dzienniku Poznańskim” z października 1906 r. pod tytułem „Baczność Polacy w Swarzędzu!” zamieszczono np. informację o anonsach Magistratu z „Breslauer General Anzeiger”, dodając: „A więc doszło już do tego, że burmistrz swarzędzki wzywa w gazetach rzemieślników niemieckich,  żeby się osiedlili w miasteczku, mającem znaczną liczbę mieszkańców polaków. Czyż to nie jest jawnem bojkotowaniem polskich rzemieślników? Zwracamy na to uwagę polskim radnym miejskim w Swarzędzu”. Ogólnie trzeba stwierdzić, że pomimo zamieszkiwania Swarzędza w większej części przez Polaków, liczba rzemieślników polskich i niemieckich w ostatnich latach administracji pruskiej  mniej więcej się równoważyła (np. na krótko przed wybuchem I wojny światowej w mieście działało 134 rzemieślników niemieckich oraz 130 polskich).

Hakata włączała się także we wszelkie akcje ratowania zagrożonej polskim „naporem” niemczyzny, szczególnie gdy chodziło o obiekty o dużym znaczeniu dla lokalnej społeczności. Tak było chociażby w przypadku ogrodu rozrywkowego Hermanna Marco, położonego nad jeziorem swarzędzkim – jednej z najbardziej renomowanych restauracji w całym powiecie. W 1908 r. na brak gotówki, którą zainwestować mógłby w rodzinny interes, narzekać zaczął syn właściciela (jego imienia nie poznajemy)24. Planując wzięcie dużej pożyczki zwrócił się do organizacji, która dawała najlepsze warunki, czyli do Hakaty. Ormianin Hermann Marco, właściciel ogrodu o nawiązującej do najlepszych światowych miejsc rekreacyjnych nazwie Livadia, znany był ze swojej otwartości zarówno na niemieckich, jak i polskich klientów. Tego typu nastawienie niepokoiło niemieckich nacjonalistów, którzy w piśmie do burmistrza Swarzędza z 22 grudnia 1908 r. stwierdzali wprost, że wchodzenie z Polakami w jakiekolwiek związki może wpłynąć na wysokość udzielonej pożyczki. Burmistrz w odpowiedzi nie pozostawił złudzeń, jakie znaczenie dla miejscowych Niemców ma utrzymanie interesu nad jeziorem w rękach dotychczasowego właściciela, sugerując spuszczenie grubej kurtyny na wszelkie negatywne opinie o Hermannie Marco. W piśmie do Berlina wyjaśniał: „niebezpieczeństwo przejścia w polskie ręce pięknie położonego i wyposażonego w przestronną salę założenia ogrodowego jest naprawdę duże, gdyż Polacy podejmują ogromne wysiłki nabycia w pobliżu Poznania sali, w której mogliby odbywać zebrania w języku polskim. Zebrania takie, zgodnie z najnowszą ustawą o stowarzyszeniach, mogą jeszcze odbywać się, z powoduprzeważającej ludności polskiej, w okolicach Poznania, w samym  Poznaniu jednak już nie. Poprzez utratę restauracji Marco sprawa niemiecka w Swarzędzu i okolicy może zostać narażona na ogromne niebezpieczeństwo, gdyż niemieckie stowarzyszenia i liczni niemieccy chłopi oraz osadnicy zostaną pozbawieni znakomitego miejsca spotkań”. 

W piśmie z 14 stycznia 1909 r. Ostmarken-Verein oznajmił, że jest w stanie udzielić pożyczki w wysokości 6000 marek pod warunkiem, że brakujące 3000 dorzuci jeszcze Prezydent Regencji.

logo

Odwiedza nas 17 gości oraz 0 użytkowników.


Copyright © 2013. All Rights Reserved.